Wcześniej
Harpagan 44: 147km, 9h 25min czystej jazdy, 10PK, 30 punktów wagowych i … 2 miesiące problemów z kolanami 🙁
Harpagan 45 – po raz pierwszy od wielu lat odpuściłem obawiając się powtórki z H44. Mimo codziennej (ale emeryckiej) jazdy zimą nie było okazji na kilka dłuższych treningów przed rajdem.
Harpagan 46 Kwidzyn
Tym razem trochę się przygotowałem w przeciwieństwie do tego co było na H44, więc jest szansa na brak 'efektów ubocznych’ po Harpaganie. Ale mimo to główny cel jest tym razem jeden: przejechać spokojnie trasę i sprawdzić kolana.
Dojazd
PKP jak zwykle z roku na rok stara się maksymalnie utrudnić dojazd jak i powrót z rajdu. Tym razem minimum 2 przesiadki i 10h w jedną stronę. Na szczęście lista zgłoszynych jak i lista startowa Harpagana jest publiczna, więc kilka dni wcześniej okazuje się, że jeszcze Dominik i Krzysiek też jadą. W trójkę opłaca się już pojechać samochodem (6-7h jazdy).
Wyjeżdżamy w piątek koło południa. Pogoda zmienna, czasem słoneczko, czasem deszcz, przez większość trasy po prostu pochmurnie,
Jak przyjeżdżamy, jest już ciemno. Dojeżdżając 2 razy spotykamy organizatorów, niestety bez odblaskowych koszulek ciężko na początku rozpoznać kto jest kto. Jednen parking jest pełny, ale zostajemy zaprowadzeni na kolejny, więc problemów na początku zero. Lekkie nerwy tylko dlatego, że jest już tylko trochę ponad godzinę do startu pieszych i Dominikowi nie zostało wiele czasu na przygotowanie.
Zostawiamy rowery w namiotach przygotowanych na przechowalnię. Niestety obsługa przechowalni tym razem wygląda na słabo logistycznie przygotowaną do zadania. Na pytanie jednego z zawodników czy segregują rowery wg. trasy, żeby później łatwiej było szukać i wydawać najpierw jest zdziwienie, a później optymistyczne 'damy radę’. Montuję jeszcze mapnik, torebkę z narzędziami i pompkę, żeby rano mieć mniej roboty, i rower ląduje w namiocie pod ścianą szkoły.
Po wejściu na salę gimnastyczną odczuwam lekki szok – dużo wolnego miejsca. Zawsze o tej porze ciężko było znaleźć kawałek miejsca na podłodze, żeby złożyć rzeczy, a tym razem można spokojnie wybierać gdzie się rozłożyć. Po obejściu bazy jednak zagadka się wyjaśniła – tym razem było bardzo dużo miejsca, widziałem drugą salę gimnastyczną, a podobno była jeszcze jedna.
Jak zwykle o 21:00 piesi wystartowali, pogoda znowu ich nie rozpieszcza, bo tuż przed startem coś kapało z nieba, a w nocy może jeszcze padać i ma być przymrozek.
Przynajmniej wiem, gdzie rano będzie start 🙂
Rano
Od 5:20 rozlegają się już budziki, na sali szum, ludzie wstają i przygotowują się. Mój budzik nie miał szans zadzwonić, bo obudziłem się nawet przed nim. Szybkie ubranie się i dłuugi spacer po wrzątek do zalania makaroniku (szkoła naprawdę jest rozległa). Po śniadaniu szybka segregacja co zabrać ze sobą, a co zostawić. Prognoza pogody mówi, że rano ma być 2-4 stopni, ale po dziesiątej może być już i 10. Trochę mgły i bez opadów. Jak dla mnie idealnie, przynajmniej tak mi się zdaje 🙂
Zostało ponad 15 minut do startu i na dworze niespodzianka – spora kolejka do wydawania rowerów, a samo wydawanie idzie jakoś opornie mimo 6 osób obsługi zaangażowanych w to. Chyba poraz piewszy spóźnię się na start nie dlatego, że się grzebałem 🙂
Dostaję rower, lokalizacja pod ścianą dała znać o sobie: rower jest mokry, na mapniku mam lód. Przypinam sakwę i jadę na start.
Start
Jest chwila przed 6:30, ale już rozdają mapy. Robię rundkę po boisku, żeby znaleźć mojego wydającego. Boisko całkiem nieźle oświetlone, ale jak próbuję się przyjrzeć mapie, to jakoś nie widzę punktów. Zawsze wystarczał rzut oka, żeby ocenić gdzie są i jak sobie trasę ułożyć, ale teraz muszę się mocno przyglądać, żeby je wogóle zobaczyć. Z relacji innych wychodzi, że nie tylko ja miałem z tym problem. Krzysiek najprawdopodobniej nie zrobił przez to Harpagana 🙁 Niby mały drobiazg: zmiana koloru zaznaczenia punktów z czerwonego na fioletowy.
Dlatego do wyboru wariantu trasy i piewszego punktu podszedłem strategicznie:
– po południu miało mocno wiać z południa
– znając moje możliwości i biorąc poprawkę na to, że trasę mam pokonać swobodnie, to nie ma co marzyć o zrobieniu więcej niż połowy wszystkich punktów
– dokładne oglądniecie mapy zostawię zobie jak już będzie jasno, czyli lepiej pojechać najpierw na jakiś dalszy punkt
Wyszło mi z tego, że będę robił dolną połówkę mapy (powót z wiatrem), a jak starczy czasu i sił, to wyskoczy się jeszcze gdzieś 'na górę’.
Czyli jadę na południe, lekko na zachód do 5 lub 13 (decyzję podejmę na trasie jak będzie jasno).
13 – Osadniki, skrzyżowanie dróg
Na początek najtrudniejsza rzecz na Harpaganie – wydostać się z miasta, co nie jest proste przy mapie 1:100 000.
Na rondzie w lewo, szeroka droga budząca zaufanie, po ok. 2km okazuje się, że prowadzi do … znanych zakładów produkujących papier w Kwidzynie. A jadąc zastanawiałem się dlaczego mijam rowerzystów z naprzeciwka 🙂
Wracam się, znajduję jakąś dogę na skróty i udaje mi się dojechać do drogi na Sadlinki. Teraz już 'z górki’.
Tuż za Kwidzynem uroczy obrazek: mgła w dole, księżyc na niebie.
Jadę turystycznie, więc reszta dość często mnie wyprzedza:
W Sadlinkach decyduje pojechać najpierw na 13, a dopiero później na 5 i 19. Po zdjeździe w bok z asfaltu spotykam Daniela Śmieję, który już wraca z 13.
Za leśniczówką miało być w prawo i kawałek wzdłuż jeziorka, więc jadę w prawo jak i inni:
Jest droga, jest jeziorko, wszystko gra.
Tylko nagle droga się skończyła – co dalej?
Znalazłem jakąś ścieżkę wzdłuż jeziorka, która kawałek dalej dochodziła do tej właściwej 'drogi’:
I sama 13, łatwo było, chociaż z przygodami:
5 – Kaniczki, skrzyżowanie dróg
Powrót z 13, chyba mnie już wyprzedzali?
Śliski i stromy podjazd, też nie podjechałem.
Byłem ciekaw gdzie wychodzi 'prawidłowa’ droga, więc wracałem cały czas drogą z punktu. Ostatni kawałek co prawda słabo się nadawał do jazdy, ale było z górki i dało się jechać. W drugą stronę pewnie bym prowadził rower. Wylot drogi był zaskoczeniem – dokładnie naprzeciw mostka, tam gdzie wszyscy (i ja) skęcali w prawo. Brawo Budowniczy 🙂
Na górce było chłodno, w lesie nawet ciepło, ale 2 stopnie, to trochę mało. Wychodzi słońce i daje nadzieję na ogrzanie się.
Nadzieja znika wraz z wjazdem we mgłę.
Oczywiście, na 5 nie będę pierwszy, więc nie ma się co dziwić, że spotykam wracających stamtąd.
Wybieram wariant okrężny dojazdu do punktu jako łatwiejszy nawigacyjnie i z mniejszą szansą natrafienia na rów bez mostka. Już wiem, że mapa jest dosyć 'szczególna’, więc szukam starych i niezmiennych punktów orientacyjnych.
Trochę na około, ale zaczyna widać las, w którym powinien być punkt.
Wg. mapy miał być na skraju lasu, i ten las miał być po lewej 🙂
19 – Wielki Wełcz – skrzyżowanie przecinek
O ile jazda na PK 5 we mgle była jeszcze w miarę ok, bo słaby wiatr był z boku, to jadąc pod wiatr przy dwóch stopniach zacząłem przymarzać. Tuż za punktem ubrałem wszystko co miałem jeszcze w zapasie i było trochę lepiej, ale dalej wiało po głowie. Po kilometrze dopiero sobie przypomniałem, że przecież z Buff-a można zrobić kominiarkę. Mózg już mi zamarzł, więc zostało mi tylko poradzić się wujka Google jak to zrobić. Po znalezieniu przepisu, kilku dziwnych ruchach, miałem już osłonę i na głowę, i na twarz. W końcu dało się jechać.
Po drodze liczne wjazdy na wał Wisły, ale w tej mgle to niestety i tak nic bym nie zobaczył.
W Wielkim Wełczu koniec asfaltu i zaczyna się uważna praca: mapa, linijka, licznik, kompas.
W środku lasu, prawie w miejscu gdzie licznik pokazywał, że powinna być przecinka, rzeczywiście coś jest. Co prawda zaufania nie wbudza, ale liczne ślady rowerów mówią, że trzeba przynajmniej spróbować.
Przecinka prosta jak drut, ale czasem zostawała z niej tylko ścieżka:
A czasem wyglądała, że to już koniec. Mimo wszystko konsekwentnie naprzód, bo licznik jeszcze nie pokazał odpowiedniej odległości, a kierunek jest dobry.
Uff, jednak to była dobra przecinka.
7 – Czarne Małe, skrzyżowanie przecinek.
Z 19 wybieram 'grubszą’ drogę – przecinkę na południe. W sumie nie bawię się w nawigację – byle kierunek był w miarę dobry i żeby wyjechać z lasu na asfalt.
Po wyjeździe z lasu mijam kilka suszarni. Na początku nie wiem co to jest, ale raz zapachniało i stało się jasne…
Na krajówce ciekawe znaki, jak jechaliśmy samochodem, to ciężko było ogarnąć co to jest (dużo małego tekstu), teraz w końcu mogę poczytać 🙂
Linijka, licznik, wszystko się zgadza i czas odbijać w las:
Na mapie trochę inny układ 'głównych’ dróg, ale licznik nie kłamie, a kompas pokazuje właściwą drogę dalej.
Od PK5 to chyba pierwszy zawodnik, którego spotykam.
I trafiamy bez problemu na PK 7.
Tutaj trochę gadu, gadu, kamera, noski itp.
11 – Jezioro Różany, miejsce biwakowe
Po drodze z 7 mijam 'sławny’ ośrodek wczasowy. Sławny, bo wszędzie są drogowskazy do niego, a nawet na naszej archaicznej mapie jest zaznaczony.
Ładnie, m.in. dla takich widoków jeżdżę na Harpagana:
W końcu robi się ciepło. Co prawda nie na tyle, żeby pozbyć się drugiej warstwy polaru, ale przynajmniej z kominiarki mogę zrobić z powrotem chustkę pod szyję.
TR100 wystartowała, robi się bliżej bazy, to i rowerzystów coraz łatwiej spotkać.
A to ekipa Zafiry. Raz mnie wyprzedzili i zatrzymali się. Jeden gość wyskoczył w krzaki. Wyprzedziłem i pojechałem dalej. Za chwilę znowu to samo, ale tym razem widzę, że 'desantowiec’ obrywa ekspresowo jabłka. Akcję powtórzyli jeszcze raz (przynajmniej na moich oczach) 🙂
Coraz ciężej jechać z krótkimi odpoczynkami – czas na dłuższą przerwę śniadaniową.
Ekipa TR100 z punktu 7 dogania mnie. Są pierwszy raz na Harpaganie, więc dopytują się jak najlepiej dojechać na 11. Akurat 11 jest banalna o ile nie jedzie się najkrótszą drogą i pokazuję im jak ja mam tam zamiar dojechać.
Zanim zdążyłem się ruszyć, to jeszcze Krzysiek Wesoły mnie złapał. Mocno zastanawiał się dlaczego wyjechałem z bocznej drogi, która nijak się ma do 7 na którą jechał 🙂 Trochę go postraszyłem dojazdem na 7, ale w sumie niepotrzebnie – tak to jest jak już człowiek jest zmęczony i ciężko sobie wyobrazić na szybko nawigację w drugą stronę.
Skręt z głównej drogi na PK 11 – prościej chyba się nie da 🙂
Za parkingiem trzeba było jeszcze kawałek podjechać brzegiem jeziorka.
Ekpa TR100 znowu dogania mnie (wyprzedziłem ich koło jeziorka):
15 – Morawy, rozwidlenie dróg
Wracam do asfaltu, za Rozalinami dojeżdżam do skrzyżowania, gdzie trzeba podjąć decyzję: asfaltem na około przez Wandowo czy próbować na skróty? Chwila wahania, ale decyduję się w końcu na skrót. Skręcam na Jaromierz, pierwsza przecinka w lewo wygląda wyjątkowo zniechęcająco. Jakbym miał tamtędy jechać, to już wolę na około asfaltem. Jadę jednak dalej z nadzieją na lepszą drogę. I na szczęście po kilkudziesięciu metrach pojawia się ładna droga pożarowa:
W lesie w lewo odbija szlak rowerowy i konny, postanawiam trzymać się jednak drogi. Po ok. 100m droga się kończy i pole przede mną 🙁
Wracać mi się nie chcę, to tnę przez polę do drogi:
Przed Nową Wioską skręcam na Klasztorek z zamiarem zaliczenia punktu 15 od południa. Wygląda nawigacyjnie najprościej. Po drodze coraz więcej rowerzystów.
Od Klasztorka niezbyt przyjemne płyty betonowe:
W końcu czas zjechać na drogę wzdłuż jeziora:
Droga po kawałku między kukurydzą wygląda bardziej już jak ścieżka niż droga. Po wjeździe do lasu niespodzianki przygotowane przez budowniczego 🙂
Drzewo zaliczone, jazda dalej. Wjazd na polanę z łopianami i czarną ziemią nie wróży nic dobrego. I rzeczywiście, po kilkunastu metrach strumyk do sforsowania:
Z naprzeciwka zastanawiają się czy próbować przejechać czy jednak tak jak ja obejść obok po kamieniach
Jest i 15, nawigacyjnie rzeczywiście wyszło bez problemów, ale trasa z przygodami:-)
3 – Pawlice – skraj lasu
Startuję za Dareckim, oczywiście tempo nie to, więc po chwili ginie mi z oczu.
Droga na zachód z 15 jest prawie jak autostrada w porównaniu do przedzierania się przez błoto, krzaki, strumyki itp:-)
Za Otoczynem spotykam pierwszych pieszych, blisko bazy, to i punkt wspólny.
Tym razem ekipa TR100 była wcześniej na 3.
Po odbiciu z głównej drogi w lesie robi się węziej, właściwie to już tylko ścieżki.
Licznik pokazuje, że czas odbić w stronę skraju lasu, jest ścieżka, ale niestety kończy się nieprzejezdnie, punktu nie widać. Doganiają mnie piesi, oni lecą na przełaj wdłuż lasu, ja się muszę wrócić do głównej 'drogi’. Ścieżka po kilkudziesięciu metrach też się kończy, tym razem na wzórzu.
Na szczęście poniżej widać drogę, więc przedzieram się do niej, kawałek wracam nią i trafiam na punkt.
Jest prawie 16:00. Zostało mi 2.5h do mety. Mocno się zastanawiam czy jechać na 16 czy już wracać na spokojnie do bazy. Kiedyś bez wahania pojechałbym na 16, ale jako, że ma być turystycznie i bez komplikacji po rajdzie, to odpuszczam. Jadę na spokojnie na 1 i później do bazy.
1 – Piekarnik, skrzyżowanie dróg
Z 3 bez problemu już wydostaję się tą drogą polną na Pawlice wyprzedzając sporo pieszych.
Po drodze zastanawiam się czy zjechać z asfaltu pierwszym zjazdem w kierunku jedynki (droga oznaczona linią przerywaną na mapie) czy dojechać do Kwidzyna i tam odbić w lepszą wg. mapy drogę. Jednak widząc szeroką i ubitą drogę, jadę tą pierwszą.
Po drodze stary most nad torami. Złomiarze już dawno barierki ukradli…
Blisko jedynki znowu dwa możliwe warianty. Mijam pierwszą drogę w bok i szukam następnej z której powinienem wjechać bezpośrednio na punkt. Ta następna okazuje się wąską, mocno wydeptaną przez harpaganów, ścieżką … która niestety kończy się w połowie drogi. Jak później sprawdziłem ślad z gps-a, to było to rzeczywiście dokładnie w połowie drogi drogi na punkt. Nie brnę dalej w las, bo sporo jeżyn jest (głupio byłoby sobie na koniec kapcia zafundować), punktu nie widać ani słychać i nie wiadomo czy rzeczywiście jestem w dobrym miejscu.
Powrót do pierwszej przecinki, którą wcześniej olałem, zakręt w prawo i prosta droga aż do samej jedynki.
Meta
Z jedynki wracam już na wprost drogą, którą wcześniej rozważałem jako dojazdową. Blisko mety, to i ludzi sporo.
Po drodze spotykam rodzinkę harpaganów z dzieckiem pewnie poniżej 10 lat (dziecko nie załapało się na zdjęcie).
Tym razem na drugą stronę torów pod spodem.
Coraz więcej powracających rowerzystów, piesi też okazyjnie się zdarzają.
Droga trochę dziwna, najpierw normalna polna, chwilami krzaki jakby nieuczęszczana, nagle kawałek nowej drogi w budowie:
.. z płotem w poprzek i zakazem wstępu. Jakbym jechał od drugiej strony, to pewnie miałbym zgryz czy napewno dobrze jadę.
Już niedaleko, tylko dlaczego cały czas pod górkę? Na szczęście zapas czasowy mam spory, więc nie trzeba wypruwać flaków.
Zrobione 110km, 7:31 czystej jazdy, średnia 15.1km/h co jest całkiem nieźle jak na jazdę emerycką (aż się zdziwiłem). Na mecie jestem prawie 1,5h przed czasem, czyli po drodze przebimbałem tylko/aż 3h. Bywało gorzej 🙂
W bazie myjnia rowerowa, ale jakoś specjalnie nie ubrudziłem roweru, więc sobie odpuszczam.
Tradycyjne zakończenie na sali, jak zwykle nic nie wylosowałem 🙂
W niedzielę pobudka o 6:30 i jazda do domu.
Cel osiągnięty, brak komplikacji poharpaganowych, całkiem sporo kilometrów nabitych, tylko punktów mało. Do następnego Harpagana trzeba się będzie po prostu dobrze przygotować – czasy, kiedy jeździłem 'z marszu’ się skończyły.
Bardzo kusi przerzucenie się na TR100 z tradycyjnej 200, ale z drugiej strony nie po to jadę kilkaset km, żeby się wyspać i jechać tylko 9 zamiast 12 godzin 🙂