W bazie okazuje się, że Maciek po pierwszej pętli pojechał już do domu, Krzysiek zdążył
zaliczyć tylko 5 punktów, odezwało się jego kolano i zapowiada, że już więcej nie jedzie (na
H28 musiał w połowie zjechać do bazy też przez kolano). Tymczasem Organizatorzy przyznają się,
że od miesiąca zwozili z Sopotu piach do pobliskich lasów, zeby nam maksymalnie utrudnić
życie:-) Dowiaduję się też przed wieczorną uroczystością, że jest ponad setka Harpaganów
pieszych, więc nawet nie idziemy tam, tylko leżakujemy na sali. O 22:00
silne postanowienie pójścia spać, ale najpierw trzeba się spakować. Pakowanie idzie opornie aż
do północy...
Coharpaganowy rytuał jazdy nad morze w niedziele tez zaburzony - Krzysiek musi wracać do Wrocławia wcześniej. Trudno, jadę sam.
Pobudka w niedziele o 4:30, żeby spokojnie zapakować się i zdążyć na pociąg do Tczewa, bo
następny dopiero po 14.
Po drodze zaczyna padać deszcz. Pani konduktorka nie chce wypisać
biletu ze zniżka, lekka awantura i dopiero prawie koło Tczewa wszystko wychodzi na prostą.
Cała droga w pociągu w towarzystwie prawie Harpagana z trasy mieszanej. W Tczewie razem coś
przekąsiliśmy w barze dworcowym, który ledwo podołał zalewowi Harpaganów i wyruszyliśmy na
zwiedzanie miasta. Kilka kościołów i z daleka słynny most kratownicowy na Wiśle.
Kolega musiał
wracać na pociąg, a ja zacząłem podążać w kierunku Wisły na most.
Oczywiście, żeby bardziej
zepsuć wyjazd zaczęło uczciwie lać. Nici z moich planów wyjazdu rowerem do Malborka:-( Co
większe fale deszczu przeczekuję pod domami i drzewami i docieram na most. Tam jeszcze w
starych budynkach bez okien chowam się na chwilę i jak deszcz przechodzi w mżawkę, wyruszam na
dalej.
Konstrukcja tego zabytku jest naprawdę warta obejrzenia, tak jak i przejechanie przez niego
ponad kilometr nad Wisłą.