Harpagan 30 czyli pechowy weekend cz. 8

W rundzie powrotnej jak zatrzymałem się pod wieżyczkami, żeby zrobić im zdjęcie i na chwilę schronić sie przed deszczem słyszę złowieszczy syk... Kolejny kapeć. Po podpompowaniu udaje mi się jeszcze zjechać z mostu, ale dalej pompowanie już nic nie daje. Dopiero teraz sobie przypominam, że mam przecież peleryne przeciwdeszczową na rower.

Za mało snu... Cóż, do prowadzenia roweru też się nadaje. Idę w stronę stacji PKP, bo to chyba jedyne w miarę suche miejsce w mieście. Czasu mam sporo, więc wstępuję na gorącą herbatke do cukierni po drodze. Od razu lepiej. Po dotarciu na dworzec jest za wcześnie na jazdę do domu, więc pakuję się w pociąg do Gdańska, bo po Trójmieście można jeszcze spokojnie pojeździć nawet jak pada deszcz. W ciągu 15 minut jazdy pociągu znajduję dziurę w przebitej dzień wcześniej dętce i zaklejam ją - dopiero teraz zobaczyłem, że to był snejk, a na dętce było jeszcze sporo śladów od 'prawie' snejków. Pewnie pamiątki z drogi do Konarzyn. Na dworcu w Gdańsku rozłożyłem majdan i zabrałem się za naprawę koła. McDonald kusił, ale wizja porządnej knajpy zwyciężyła:-) Ubrany z peleryne rowerową (to był jej chrzest bojowy) zacząłęm przemieszczać się do Brzeźna w kierunku promenady i ścieżki rowerowej biegnącej do Sopotu.



W Sopocie windserfingowcy, paraserfingowcy(???) i inny katowali deski, żagle i coś podobnego do spadochronu.

Molo w rozsypce, wiatr mocny, fale już dają o sobie znać.

Dalej do Gdyni, bo pociąg o 15:45, a trzebaby jeszcze coś zjeść. Zostawiam knajpy Sopotu za sobą i zmierzam do C.K., gdzie czeka obiadek. Na miejscu nie zawiodłem się: ekspresowa obsługa, dobre jedzenie, to było to.

Powrót pociągiem z drobnymi atrakcjami jakie może dostarczyć 'kwiat młodzieży polskiej' czyli narąbani licealiści, baby z torbami większymi od nich samych blokujących całe przejście itp.

Taki był koniec nie do końca udanego weekendu.

do strony głownej